1. Death Is a King, 2. Hey, 3. Demon Prophet, 4. Find You, 5. The Last Time, 6. Move On, 7. Evil Love, 8. Love in the Backroom, 9. Nothing After This, 10. Taken, 11. All Kind of Wrong, 12. Lovers Arms
Po raz wtóry przysposobi³em siê do sporz±dzenia osobliwej notatki w zwi±zku z ukazaniem siê materia³u debiutuj±cego w roli solisty Douglasa McCarthy'ego. Dlaczego po raz wtóry? Problem oczywi¶cie tkwi w moim niezorganizowaniu, chaosie minionego pó³rocza, zapisywaniu my¶li wolnych jak o³owiane ptaszyska na przeno¶nych nosid³ach, roztrzepaniu i zgubnych skutkach zajadania siê pieczywa ze smalcem domowego wyrobu (sklerozy). Dlaczego osobliwa? Po blisko jedenastu latach pisania o muzyce cz³owiek powinien ju¿ siê na tej¿e zwyczajnie poznaæ; okie³znaæ sekrety sporz±dzania tzw. recenzji , nauczyæ siê wyci±gania wniosków, a nie tylko rozpisywaæ siê w oparciu o zas³yszane/wyczytane tu i ówdzie opinie na jej temat. Dlatego te¿ nigdy nie wyzbêdê siê etykiety wiecznego amatora z ponad dwustoma notatkami na koncie (których i tak nikt nie czyta), z których 3/7 wci±¿ publikuje postindustry.org, a resztê poch³onê³y odmêty internetowej zawieruchy wraz z upadkiem pewnego forum, o którym dzi¶ ju¿ prawie nikt nie pamiêta. I bardzo dobrze.
Za kogo uwa¿a siê McCarthy skoro nakazuje Ci kochaæ wrogów, zabijaæ przyjació³?
Charyzmatyczny kowboj, samotny wilk, obdarzony nietuzinkowym g³osem, po który w przesz³o¶ci (bli¿szej lub dalszej) siêgali Alan Wilder, Barton i Grasset, Yasmin Elias, Terence Fixmer czy Austin Morsley. Wspó³twórca legendy maszeruj±cego z karmazynowym sztandarem Nitzer Ebb. Od czasów namaszczenia pierwszego longplaya "Basic Pain Procedure" w 1984 roku (Pylon w ubieg³ym roku wyda³ ów oficjalnie), wspólnie z Bonem Harrisem uruchomi³ proces dowiedzenia, ¿e w analogowy 'd¼wiêkozgrzyt' mo¿na wt³oczyæ zupe³nie now± jako¶æ interpretuj±c poczynania wczesnego Die Krupps ("Volle Kraft Voraus!") oraz Deutsch Amerikanische Freundschaft. W koñcu jednak i w tym przypadku estetyka d¼wiêku po¶lubi³a technikê d¼wiêku i z owego zwi±zku w 1992 roku narodzi³o siê "Showtime", którego ojcem chrzestnym nie móg³ byæ nikt inny jak Mark Ellis, oddelegowany do tej zaszczytnej roli przez Daniela Millera. A skoro mowa o producentach, odpowiedzialno¶æ za "Kill Your Friends" spoczê³a na barkach Marka Bella - tego, który dla albumu "Exciter" grupy Depeche Mode by³ swoistym Haydenem Christensenem "Gwiezdnych Wojen', czyli 'kolesiem, który swoj± gr± "spu¶ci³" sagê George'a Lucasa'. Fani grupy (NE) doczekali siê kolejnych dwóch albumów, z których najgorzej przyjêty "Big Hit" przyczyni³ siê poniek±d do zawieszenia na blisko piêtna¶cie lat dzia³alno¶ci NE. W 2010 roku duet powróci³ na jedyny s³uszny szlak, 'dorobi³' siê perkusisty (Jason Payne) i postindustrialny ¶wiat oszala³. Wszystko za spraw± "Industrial Complex" i promuj±cego go tournée.
Meritum, metrum..., czyli ani s³owa o Bauhaus i Virgin Prunes.
Czego nie zrobi³ Douglas McCarthy? Nie zrobi³ p³yty na fanów grupy Nitzer Ebb - to na pewno, choæ pewnego uk³onu w stronê 'Industrialnego Kompleksu' nale¿y upatrywaæ w pow³oce "Move On", które znakomicie wywi±za³oby siê z roli b-side'u "Promises", gdyby takowy singiel siê oczywi¶cie wówczas ukaza³. Nie poczyni³ ca³kowicie mia³kiego badziewia, choæ nie ukrywajmy: wprowadzenie "Death Is a King" do momentu pojawienia siê basowej kurtyny przywie¶æ do takowego wniosku mieæ prawo mo¿e. Pohukuj±cy niski ton nacechowanego elementami niespokojnego stanu ducha kolejnego 'wynurzenia' ("Hey") rozwiewa powsta³e na pocz±tku w±tpliwo¶ci: nie bêdzie to na szczê¶cie p³yta perfekcyjnej pani domu. Potem... no w³a¶nie: stwierdziæ nale¿y ¿e McCartney, sorry... McCarthy bawi siê formu³ami syntetycznych brzmieñ czerpi±c je¶li nie z dubowo triphopowych wzorców Tricky'ego w "Evil Love", to kreuje oniryczne przestrzenie przywo³uj±ce na my¶l chocia¿by oahuañskie przej¶cia S³oñca pod horyzont ("The Last Time", "Nothing After This"). Ka¿demu wedle jego upodobañ. Z tych nie-electroniczno body muzycznych kreacji najciekawiej prezentuje siê "Taken", któremu nie brakuje zarówno dynamiki jak i pomys³u na wype³nienie powsta³ych luk urzekaj±co alkalicznym py³em d¼wiêków.
Wniosek? McCarthy wci±¿ w wysokiej formie, przynajmniej kompozytorsko wokalnej. Je¶li kto¶ tu co¶ sprzeniewierzy³, to Mark Bell raczej rzecz jasna. Ogólnie rzecz ujmuj±c (i w tym ostatnim zdaniu w zasadzie powinna siê zawrzeæ my¶l przewodnia niniejszej notatki) ka¿de nagranie zosta³o wype³nione inn± form± d¼wiêkowej konsystencji. Bo jak¿eby inaczej mo¿na nazwaæ ten momentami nieco szorstki, kiedy indziej wyra¼nie wyg³adzony technoidalny ekskurs, okraszony nienachaln± rytmik± szykownego house'u naprzemiennie z postkraftwerkowym electro. Autor "Kill Your Friends" nigdy nie pozostanie wierny jednemu stylowi muzycznemu choæby i dlatego, ¿e zawsze znajdzie siê kto¶ kto tego wys³ucha i pozytywnie zaopiniuje. Szczególnie je¶li s³ysza³ kiedy¶ (- nie tak dawno o) Depeche Mode...